Ostatnio dowiedziałam się, o nowej (jak dla mnie) metodzie radzenia sobie ze złością dziecka. Polega ona na tym, że kiedy dziecko zaczyna się złościć, to idziemy z nim do łazienki umyć rączki chłodną wodą (z dbałości o dziecko, nie lodowatą!). Jeśli dziecko nadal się złości, to proponujemy mu umycie buźki. Działa? Działa! Dziecko się uspokaja. I w rodzinie nastaje spokój. Przyznaję, serce mi mocno bije i ogarnia ogromny smutek, na myśl o tym, że są dzieci w ten sposób wyciszane.
Dla mnie najważniejsze jest wzmacnianie więzi z dziećmi. Staram się to robić nawet w chwilach, kiedy brakuje sił, a córka nadal krzyczy, tupie, płacze i to wieczorem, po ciężkim dniu pracy. Nie raz mam na końcu języka: „Jak się nie uspokoisz, to …, …, …,”, „Ale Ty wredna jesteś!”, „Przestań natychmiast!”, „Wyjdź do swojego pokoju”, „Baba Jaga Cię porwie jak tak dalej wyć będziesz”. Ostatnio repertuar moich myśli poszerzył się o metodę na „mycie rączek”.
Na szczęście jeszcze nigdy nie sięgnęłam po żadną z tych strategii. Jeśli córkę zalewają emocje na tyle silne, że jedyne co robi to krzyczy, płacze i tupie, to najpierw „skanuję” co się we mnie dzieje. „Tak, jestem piekielnie zmęczona. Tak, dziś bardzo bym chciała, żeby było łatwo i cicho”. I tu mam wybór: albo zastosuję metodę, która bardzo szybko ją uspokoi np. karanie, nagradzanie, zastraszanie, izolowanie, zawstydzanie, albo usiądę koło niej i sprawdzę co się w niej dzieje. Wybieram to drugie. Siadam i mówię „Jestem tu. Jak chcesz moje kolana są dla Ciebie. Czy mogę wziąć Cię na ręce”. Jak już jesteśmy blisko, z jej spazmów staram się rozszyfrować co się stało i powtarzam dokładnie to co usłyszałam.
Ja: Patyczek, Alusiu Ty mi mówisz o patyczku?
Ala: TAAAAAAKKKKKKKKKKKK!!!!!!!
Ja: Ok, kochanie. Patyczek. A pokażesz mi, który patyczek, żebym mogła zobaczyć co się stało?
Ala pręży się i krzyczy: TAAAAMMMM! Połamany!!!
Ja: Patyczek się połamał?
Ala: TAAAAAAKKKKKKKKKKK!!!!!!!!!!!!! i pokazuje, który to patyczek.
Ja: Chcesz żebym go skleiła?
Ala: TAAAAAKKKKKK.
Czasami to trwa chwilę, a czasami o wiele dłużej niż chwila. Czasami ona sama proponuje co możemy zrobić, co jej pomoże, a czasami ja. Trzymam na rękach ją i patyczek i tulę mocno. Ona wtula swój policzek w mój nos, a jej łzy lecą strumieniami. Wtedy mówię: „Kochanie, to ja już wiem co się stało. Ty się bawiłaś, patyczek się połamał i tak bardzo Cię to zezłościło?” I tu słyszę „Tak” i chlipanie. Tulę i noszę, aż do momentu kiedy poczuję, że żalu jest w córce co raz mniej i proponuję wspólne sklejenie patyczka. I zaczyna być cicho i łatwo, czyli dokładnie tak jak chciałam. Nie pocieszam, nie odwracam uwagi, nie bagatelizuję, nie wyśmiewam, ja po prostu jestem i nazywam to co słyszę i widzę.
Jest to droga trudna. Droga, która czasem przypomina powolną przeprawę przez tropiki, a czasem jazdę bez trzymanki, a czasem próbę zrobienia salta w tył. Tak, świadomie wybieram drogę rodzicielstwa bezwarunkowego i edukacji emocjonalnej. Wiedza na temat rozwoju dziecka i tego jak mogę sobie sama poradzić z moją złością ułatwiają mi przeprawę przez dżunglę zwaną „rodzicielstwem”.