No i stało się! Mój ukochany bobas, w wieku około drugiego roku życia zmienił się z wdzięcznego malucha, który na mój widok biegł z szeroko otwartymi ramionami i jeszcze szerszym uśmiechem, w dziecko, które 1500 razy dziennie mówi: „Nie”. Myślę, dobra przeczekam, taki etap rozwojowy – minie. A tu niespodzianka, bo nie mija, a o zgrozo nasila się i repertuar NIE poszerza się o : „Nie chcę”, „Nie lubię”, przeplatane od czasu do czasu przez: „Ja sam!”. Sytuacje kiedy zostawiam go, żeby zrobił coś sam, tak jak tego chce, często kończą się wielkim wybuchem złości, ponieważ nie radzi sobie w samodzielnym osiągnięciu celu. Innym razem, kiedy mówię mu w sklepie, że nie kupię mu jajka z niespodzianką, rzuca się na podłogę, wije i krzyczy. W tym momencie zastanawiam się nad tym kto i w jakich okolicznościach podmienił mi dziecko. Rozmawiam z koleżankami, one mają podobnie. Ufff… nie jestem sama.
Słyszę, że mój syn wszedł w etap „buntu dwulatka”. Jakoś trudno mi z nim być, kiedy używam słowa „bunt”, ponieważ wtedy pojawia się we mnie opór i chęć walki z buntownikiem. Wchodzę w paradygmat wygrany-przegrany i oczywiście mam ochotę wygrywać. Jestem starsza, bardziej doświadczona, silniejsza – złamię jego upór i wygram.
Jednak nie chcę być w ciągłym napięciu i gotowości do bycia „górą”. Nie chcę w taki sposób budować relacji z moim synem, ani z nikim innym. Jest mi o wiele bliżej do niego kiedy widzę, że właśnie teraz odkrywa jaki ma wpływ na siebie i otaczający go świat. Fascynuje go to i bardzo potrzebuje mojego towarzyszenia w odkrywaniu nowych umiejętności. Nie chcę go za to karać czy upominać. Oczywiście są to dla mnie chwile bardzo kosztowne emocjonalnie. Marzę o tym, żeby mój syn bez dyskusji nałożył buciki przed wyjściem z domu, wieczorem umył zęby i po jednej bajce poszedł spać, zamiast budowania nowej konstrukcji, biegania, mówienia NIE. Świadomość tego, że właśnie w tych chwilach zaspokaja swoje potrzeby: zabawy, samodecydowania, autonomii, etc. sprawia, że widzę w nim człowieka, a nie buntownika.
Dodam, że on teraz ma prawie sześć lat i nadal zaspokaja swoje potrzeby strategiami, które wywołują we mnie silne uczucia. Wtedy staram się dać sobie ogromne ilości empatii, a jeśli sama nie mam zasobów, to proszę o wsparcie bliskie mi osoby. Moją złotą receptą na „bunt” jest widzenie drugiego człowieka, który właśnie zaspokaja swoje potrzeby i tona empatia dla samej siebie. Polecam 🙂